eXtinction: How dare you! -I pamiętajcie: Everyone must die!

 

 

Na początku grudnia miałem okazję odwiedzić jedną z instytucji finansowych w Luksemburgu. Jeden z jej ekspertów wygłosił prelekcję na temat globalnego ocieplenia i emisji CO2. Pokazł wykres pokazujący, że Europa odpowiada za 80 proc. emisji dwutlenku węgla. To robiłem wrażenie. Ale zauważyłem, że w opisie tego wykresu jest mowa o tym, że mowa o wszystkich emisjach od XVIII wieku. Zadałem więc pytanie, czy są dane pokazujące udział Europy w ostatnich np. 30 latach. Ekspert odpowiedział, że tak i podał te dane. Nie chcę skłamać, ale wskazał on bodajże na około 10 proc. udział Europy w emisjach. Ponad 70 proc. (a może nawet 80 proc.?) stanowią zaś emisję na rynkach wschodzących, czyli w krajach takich jak Chiny, Indie czy Brazylia. Europa już więc de facto przeszła proces dekarbonizacji. Jeśli trzymamy się mainstreamowych teorii na temat zmian klimatycznych, to powinniśmy przede wszystkim naciskać na dekarbonizację w Chinach oraz Indiach. Takich nacisków ze strony organizacji międzynarodowych i wielkiej finansjery jednak nie ma. Przekonuje się nas natomiast, że to my musimy obniżyć nasze emisje CO2 netto do zera. I w tym celu zrezygnować z samochodów, podróży lotniczych, mięsa, częstego brania kąpieli itp. Gdyby globalistycznym elitom rzeczywiście chodziło o ochronę klimatu, to domagaliby się wyrzeczeń od Chin. W tej grze nie chodzi jednak o klimat. Tylko o obniżenia standardów życia w Europie i Ameryce. Kraje Trzeciego Świata mogą emitować CO2 do woli. Tam nie już co obniżać, jeśli chodzi o standard życia.


- Czy jedyną nadzieją dla naszej planety nie jest upadek cywilizacji przemysłowych? Czy naszym obowiązkiem jest do tego doprowadzić? - pytał Maurice Strong, kanadyjski miliarder i zarazem twórca Programu Środowiskowego Narodów Zjednoczonych. Strong zajmował się klimatycznym alarmizmem w ramach ONZ od lat 60. To on stał za Szczytem Ziemi w Rio De Janeiro w 1992 r. W przerwach pomiędzy ekologicznym aktywizmem udzielał się on jako... prezes kanadyjskich spółek naftowych. Był on twórcą państwowego koncernu energetycznego Petro-Canada. Oczywiście firmy, którym przewodził wielokrotnie dopuszczały się ekologicznych wykroczeń. Jedna z nich zbudowała luksusowy hotel w Kostaryce na obszarach chronionych. Strong był zaangażowany też w skandal z zakupami ropy od objętymi sankcjami Iraku a także dostał profesurę w Pekinie. Chińskim komunistom bardzo podobały się jego przemowy na temat depopulacji Trzeciego Świata i dezindustrializacji Zachodu.



- Trzeba rozpocząć masową kampanię mającą na celu cofnięcie rozwoju Stanów Zjednoczonych. Cofnięcie rozwoju oznacza dostosowanie naszego systemu ekonomicznego do realiów ekologii i światowej sytuacji surowcowej - stwierdził Paul Ehrlich, biolog i demograf z Uniwersytetu Stanforda, autor bestsellera "The Population Bomb", w którym wzywał do radykalnego ograniczenia wzrostu ludzkiej populacji. Erlich w latach 60. wzywał, by wstrzymywać pomoc rozwojową dla krajów, które nie wdrażają na masową skalę kontroli populacji. Przekonywał też, że w 1974 r. zostanie w USA wprowadzone... racjonowanie wody. Jego tyleż alarmistyczne, co kretyńskie prognozy były podobne do przewidywań z raportu Klubu Rzymskiego "Granice wzrostu", w którym mówiono, że światowe zasoby ropy naftowej zostaną wyczerpane w najgorszym scenariuszu w 1990 r. a w najbardziej optymistycznym w 2020 r. Autorzy raportu proponowali  drastyczne ograniczenie liczebności ludzkiej populacji i utrzymanie na stałe średniej produkcji przemysłowej per capita na poziomie z 1975 r. Klub Rzymski radził m.in., by populacja Polski spadła do 2040 r. do 15 mln ludzi.



Oczywiście, w planie jest nie tylko depopulacja, dezindustrializacja i obniżenie standardu życia.
- Celem jest teraz socjalistyczne, redystrybucjonistyczne społeczeństwo, które będzie właściwym kustoszem natury i jedyną nadzieją społeczną - mówił David Brower, wieloletni dyrektor elitarnej organizacji ekologicznej Sierra Club.




"Eko-ekstremizm odrzuca niemal wszystko, co jest związane ze współczesnym życiem. Jesteśmy pouczani, że nic poza powrotem do prymitywnego społeczeństwa plemiennego nie może nas uratować przed ekologicznym załamaniem. Żadnych miast, żadnych samolotów, żadnych ubrań z poliestru. To naiwna wizja powrotu do Ogrodu Eden" - napisał Patrick Moore, jeden z założycieli Greenpeace.



Poligonem doświadczalnym tej polityki stała się w ostatnich latach Europa Zachodnia. Podwyżka podatków od paliw, która doprowadziła do rewolucji Żółtych Kamizelek we Francji była motywowana tylko i wyłącznie "ochroną klimatu". (Francuski rząd zapomniał, że wcześniej przez dekady wygaszał połączenia kolejowe na prowincji, skazując zwykłych ludzi na korzystanie z tanich diesli.) Ekologią motywowane są również wymierzone w zwykłych rolników regulacje, które doprowadziły w zeszłym roku do ich protestów w Holandii, Hiszpanii i w Niemczech. Globalistyczno-liberalne rządy wprowadzają te prawe z uporem maniaka i nie przejmując się ani ich skutkami gospodarczymi, ani oporem społecznym.



Zeszłoroczny klimatyczny pakiet stymulacyjny ogłoszony przez rząd Angeli Merkel przewiduje plan podwyżek cen za certyfikaty emisyjne dwutlenku węgla. Cena emisji tony tego gazu ma stopniowo rosnąć, by w 2025 r. skoczyć do minimum 35 euro. (Latem 2019 r. dochodziła do 30 euro za tonę, a niemiecki przemysł na to mocno narzekał.) Dla ekologicznych radykałów to jednak o wiele za mało. Niemiecka partia Zielonych przygotowała na swój listopadowy kongres propozycję podniesienia ceny emisji tony CO2 do 60 euro. Podwyżka miałaby wejść w życie już w 2021 r. O pozwolenia musiałby się starać też firmy transportowe i budowlane.  Polityka podatkowa ma zostać tak ukształtowana, by wyeliminować zakupy samochodów z silnikami spalinowymi. O modernizacji budowanych w latach 60. i 70. niemieckich autostrad można zapomnieć. „Od 2025 roku nie chcemy zabierać się za nowe drogi federalne, bo Niemcy są wystarczająco wyposażone w drogi" - mówi projekt programowy Zielonych. Propozycja ta obejmuje również edukację o "konsekwencjach konsumpcji mięsa". Zieloni są akurat znani w Niemczech jako "Partia Zakazów". Np. w 2013 r. domagali się wprowadzenia jednego bezmięsnego dnia w tygodniu.



Niemieckie obsesje na punkcie ekologii opisują m.in. Hans-Olaf Henkel i Joachim Starbatty, w książce "Niemcy na kozetkę". Wyzłośliwiają się w niej np. wokół decyzji rząd Angeli Merkel o wygaszaniu niemieckich elektrowni atomowej po katastrofie w japońskiej Fukushimie. Nie została ona poprzedzona żadną merytoryczną dyskusją a decyzję o likwidacji tej gałęzi energetyki uzasadniano tym, że w Niemczech może wydarzyć się podobny wypadek jak w Japonii - czyli tsunami na Morzu Północnym miałoby uderzyć w jedną z elektrowni położonych w głębi Niemiec.

 



Ideologia dezindustrializacji i obniżania standardu życia nabrała w ostatnich latach cech apokaliptycznego mesjanizmu. - Około roku 2030, za 10 lat, 252 dni i 10 godzin od tej chwili, będziemy w sytuacji, w której uruchomimy nieodwracalną reakcję łańcuchową poza ludzką kontrolą, która najprawdopodobniej doprowadzi do końca naszej cywilizacji jaką znamy - mówiła Greta Thunberg, w brytyjskim parlamencie w kwietniu 2019 r.  "Greta jest w stanie zobaczyć rzeczy, których inni ludzie nie są w stanie. Może widzieć dwutlenek węgla gołym okiem. Może zobaczyć jak wylatuje on z kominów i zmienia atmosferę na wysypiskach śmieci" - napisała jej matka Malena Ernman w swojej książce "Scenes from the heart. Our life for the climate". Dziewczynka obdarzona magicznymi zdolnościami do widzenia cząsteczek CO2 nie jest niestety jedynym prorokiem klimatycznej apokalipsy. Wyznawcy tego ruchu religijnego deklarują nawet, że nie będą mieć dzieci, by ratować w ten sposób klimat. (Warto zadać pytanie: czy i tak ci ludzie mieli szanse na posiadanie dzieci? Ale, cóż raczej mieli, bo idiotów w społeczeństwie nigdy nie brakuje...).

Jeśli po epidemii koronawirusa wróci ekologiczna histeria, to może ktoś zadałby pytanie: czemu tylko zwykli ludzie muszą obniżać swój standard życia? Czemu nie mogą zrobić tego pełni hipokryzji, wiecznie nas pouczający przedstawiciele elit? Czemu tak mnożą się np. członkowie rodziny Rockefellerów a jednocześnie tak ich denerwuje, że rozmnażają się ludzie biedniejsi od nich?

***



W dyskusjach toczących się pod wpisami na moim blogu dotyczącymi pandemii koronawirusa pojawiały się głosy, że "Chiny tego nie wywołały, tylko globaliści". A kto Wam powiedział, że chińskie elity nie są globalistami? Nabraliście takiego przekonania po przeczytaniu tekstów prof. Wielomskiego czy kogoś jeszcze głupszego? A może wierzycie na słowo zapewnieniom chińskich komunistów?  Gdybyście na chwilę się zastanowili, to doszlibyście do wniosku, że Chiny stanowią jedno z dwóch serc globalistycznej hydry. Bez nich nie ma mowy o globalizacji. ChRL to też poligon testowy technologii kontroli społecznych, które miałyby zostać wdrożone na Zachodzie. Wang Qishan, którego podejrzewam o wypuszczenie wirusa z laboratorium w Wuhan, jest globalistą pracującym wcześniej w zachodnich instytucjach finansowych. A że jest jednocześnie chińskim komunistą? Jedno z drugim się nie kłóci!

Wirus może przynieść wielkie polityczne zmiany nie tylko w Chinach. W USA poważnie zagraża reelekcji Trumpa. (A demokraci zatopili już Berniego.)



To, że koronawirus został zawleczony do Iranu było prawdopodobnie skutkiem tego, że Chińczycy zatajali to, że pierwsze jego przypadki wykryli u siebie już w listopadzie. Tak się złożyło, że po likwidacji gen. Sulejmaniego, Chińczycy mocno się konsultowali z irańskimi władzami. I prawdopodobnie w ten sposób wielu przedstawicieli irańskich władz zaraziło się tym cholerstwem. A zawlekli go do świętego miasta Kum, gdzie podczas nabożeństw w meczetach się lawinowo rozprzestrzenił. Irańczycy zawieźli go do Libanu, gdzie mógł się nim zarazić Nasrallah.

Oczywiście Niemcy muszą wszystko spieprzyć - ponad 3000 zachorowań, a nadal meczy Bundesligi nie odwołują. Merkel (Kaźmierczak) chyba chce ich rzeczywiście zdepopulować...

I pamiętajcie: Everyone must die!

A w następnym odcinku (jeśli dożyjemy...) o agrobiznesie i tym co nam podają na talerzach...